29 January 2010

Znikam...

...az do wtorku. W poniedzialek wieczorem wracam - akurat w sam raz zeby na wloski zdazyc. W ogole jakas dziwna sprawa z tymi kursami jezykowymi. Bo zeby zapisac sie na nastepny semestr nalezy miec zaliczony poprzedni (sie pochwale, a co! 95%), ale za to zeby zapisac sie od razu na jakis wyzszy poziom - to wedlug uznania. Dopytywalam sie ostatnio o francuski - szkoda tracic, przez zapomnienie - i mily pan mnie poinformowal, ze jest to totalnie "up to me". No chwiiila.. po pierwsze, skad ja mam wiedziec na jakim poziomie wg tutejszych standardow jestem, a po drugie - nie wiem przeciez na ktorym kursie czego ucza. No to cos tu nie tak. W kazdym razie sie uparlam i wydebilam numer telefonu pod ktorym moge sie (cytat) "probowac dowiedziec". No to bede probowac. Za czas jakis, bo na francuski chce pojsc od wrzesnia to jeszcze hoho ile czasu. Albo - co moze byc lepszym pomyslem - sprobowac zlapac zywcem jakiegos lektora francuskiego i go w konwersacje wciagnac (nawet o dupie maryni) i niech mi powie gdzie mam zaczynac.
O - a z rzeczy przyjemnie zaskakujacych (zwlaszcza po szkoleniu szefomalzowinki - za ktore nawet nie medal dostac, ale zywcem do nieba powinni mnie wziac) - dostalam wczoraj prezencie drzewo w Beskidach. Certyfikowane ;)

P.S. Kris - wielke dzieki, az mialam przez chwile oczy w mokrym miejscu.

28 January 2010

Jeszcze dycham...

...ale slabiutko. Naprawde zaczynam gonic resztka sil. Nie dosc, ze szkole dalej (bardzo starajac sie nie warczec - az mnie szefomalzowinka za cierpliwosc chwali), to jeszcze odwalam robote wlasna (po godzinach) i zaczynam powoli przejmowac czesc obowiazkow szefa (tych zwiazanych z serwisem). Od rana przerzucam papiery, w poszukiwaniu specyfikacji na liny i inne dzwigowe paskudztwa - robota glupia, ale sie oplaci - bo potem wystarczy rzucic okiem na liste, ktora wlasnie tworze by wiedziec co do czego, od kogo i za ile. W sumie nie moge sie juz doczekac, zeby zaczac pelna para.


Jutro z rana londynski weekend zaczynam - tylko wieczorem zamowic taxi na 5 rano i w droge. A potem gorzka zoladkowa... :)

27 January 2010

Obrazkowo...

Siedze i szkole. I szkolic jeszcze troche bede. Swoja robote do domu musze zabierac, zeby nie zginac po papierzyskami.

A marzac o wiosnie i wycieczkach blizszych i dalszych - rzut oka na Co. Down. Plaskie, kamieniste wybrzeze i mile dla oka i duszy widoki.








25 January 2010

Szkoleniowo...

W zwiazku z moim prawdopodobnym, przyszlo (i nastepno-) tygodniowym swieceniu nieobecnoscia na szefa strach padl blady. Rozwiazanie najprostsze - zona szefa bedzie wpadac na pare godzin i odwalac papierkowa robote. Wczoraj tylko smiesznie bylo, jak Niemcy konto nowego uzytkownika Systemu tworzyli. Zgodnie z metoda pierwsza-ostatnia litera imienia, pierwsza nazwiska - wyszlo, ze szanowna szefomalzowinka bedzie wystepowac jako "dik" (co przy czytaniu zaskakujaco podobnie do nazwy czlonka meskiego brzmi). Po zespolowym poturlaniu sie ze smiechu (szefa nie wylaczajac) udalo sie Niemcow uprosic na drobne odstepstwo od reguly.
Generalnie w zwiazku z powyzszym uciekam ja szkolic. Od groma wszystkiego jest. Nawet w wersji podstawowej, ktora zamierzam jej zaserwowac to co najmniej tydzien uczciwego szkolenia by sie przydal. A ja mam na to czas do czwartku wlacznie. Srednio mi sie to usmiecha prawde mowiac, bo moja robota odlogiem bedzie lezec, a potem* bede mogla klientom obwieszczac jak ponizej:


__________________________________
*dotyczy rowniez (a moze przede wszystkim) tego co mnie czeka po dluzszym weekendzie. O tym co jeszcze pozniej wole nie myslec.

Polubic poniedzialki..?

No dobrze, moze nie wszystkie, ale ten jeden zdecydowanie juz lubie. Rozmowe szybka a tresciwa z szefem odbylam. Po przeprowadzce, ktora czeka nas w lipcu - kompletna zmiana stanowiska i zakresu obowiazkow. Mam zostac zastepca szefa ds. serwisu dzwigow i koordynatorem (czytaj: nazdorco-poganiaczem) inzynierow serwisowych. W zyciu nie przypuszczalabym, ze taka rzecz spowoduje, ze sie usmiechne od ucha do ucha. A jednak. Teraz czas jakis kursow poszukac, bo teorii trzeba by sie porzadnie nauczyc. L.E.E.A. pewnie, bo lepszego miejsca na nauczenie sie tego, czego potrzebowac bede nie znajde. I do tego pare wypraw z inzynierami "na dzwigi". Fajnie bedzie, juz sie nie moge doczekac.
Nie bedzie to co prawda Samson & Goliat, ale coz - nie mozna miec wszystkiego i mniejsze dzwigi tez mnie zaspokoja ;)

22 January 2010

Sie - dopiescic...

...czasami trzeba. Wiec zrobilam sobie lepiej i poszalalam po sklepach. Znaczy sklepie. Jednym. Ktory stanie sie chyba ulubionym, bo wszystko co mi sie wymyslilo znalazlam bez problemu. Pierwszy raz w zyciu zakupy mi humor poprawily (przynajmniej az do momentu, gdy wyciag z karty przyjdzie). A co mi tam - warto bylo. Pytanie tylko gdzie ja sie w to ubiore? Chyba prace musze zmienic ;) A powaznie calkiem - nie podejrzewalam, ze zacznie mi kiedys brakowac garsonek i szpilek na codzien. Jak kiedys klelam na czym swiat stoi, ze w "mundurku" musze do pracy chodzic to teraz z dzika checia. Moze jak sie przeniesiemy w polowie roku to cos sie zmieni.
Na weekend plany zerowe - zadnych spotkan, zadnych zakupow. I gotowania tez zadnego - w ramach dalszego ciagu "sie-dopieszczania" zycze sobie wielka miche kalmarow. Jeszcze dentysta dzis mnie czeka (ale prawie bezbolesnie, bo tylko co-pol-roczny przeglad), a potem bede robic o tak:

21 January 2010

Palenie szkodzi...

..ale jest przyjemne. Kazdy palacz to wie ;)

Jakies 2.5 roku temu wprowadzono zakaz palenia we wszystkich miejsach publicznych, wliczajac w to oczywiscie puby. Palac namietnie i nalogowo zakaz popieram zdecydowanie - mozna w spokoju posiedziec nie duszac sie w chmurach dymu i sina smuzka znad sasiedniego stolika nie tlumi aromatow jadla i napojow. A to, ze trzeba wyjsc na zewnatrz? Coz.. tak jakby czestotliwosc palenia spada, a co za tym idzie -i kac mnieszy ;) Zreszta jak dlugo (czy taz raczej "krotko") jest cieplo to za bardzo nie przeszkadza, czasem nawet milo (o ile cudem jakims stolik wolny sie uda znalezc). Jak sie robi zimniej... uuu, to zle bardzo. Na szczescie w niektorych miejscach prawa palaczy sa dostrzegane i znalezc mozna takie dziwy:


Z bliska:

Ale to pewnie po to, zeby ktos ich potem nie pozwal za to, ze sie przeziebil palac na zimnie ;)

A zeby kazdy palacz mial wytlumaczenie dla nalogu (przynajmniej mial co poczytac w trakcie):


Miejsce to Grace Neill's - najstarszy pub na wyspie, dzialajacy od 1611 roku. Miejsce magiczne, gdzie sa najlepsze* malze na swiecie, a i wina miewaja zacne.




_______________________________________

*pewnie dlatego, ze z oddalonego o pare mil Strangford Lough. W Dublinie na przyklad trafily mi sie nowozelandzkie (jakos nie wierze, ze skorupiak bez szkody dla smaku moze pol swiata przeleciec w cholera wie jakiej formie - zamrozonej pewnie - a fuj!)

20 January 2010

Rozne wstrety...

Ludziowstret mnie dopada, ale to sie zdarza - zwlaszcza o tej porze roku i przy takiej pogodzie. Wypisz, wymaluj Kraina Deszczowcow. Niebo zaciagniete szarymi chmurami po (i za) horyzont, deszcz nie ustaje - od przelotnych siklaw po mzawke - cala gama roznych stanow wody spadajacej z nieba. Ale widac mozna sie przyzwyczaic, bo na moje marudzenie jeden z wspolpracownikow zareagowal "feck, it's only rain". Pubowa pogoda - chociaz tam za glosno i ludzi za duzo jak na moje obecne samopoczucie.
Poza tym komputerowstret w rozkwicie. System (odpukac) dziala i trzeci dzien z rzedu spedzam edytujac karty artykulow. Generalnie sprowadza sie to do ciaglego klikania: prawa reka - lewy klik myszy, lewa reka "ctrl+V". I tak po 6 godzin dziennie (pozostale dwie to fakturowanie - wiec nadal przed monitorem). W zwiazku z tym, po powrocie do domu omijam maca szerokim lukiem i nawet go nie wlaczam. Jeszcze pare dni takiej glupiej roboty i nawet telefon przestane dotykac.

A tabliczka na dzis:



"...someplace else" to najpiekniejsze okreslenie miejca, gdzie aktualnie chcialabym byc :)

19 January 2010

Jakos tak...

Wczoraj podobno najbardziej depresyjny dzien roku byl. Mimo zaliczonych egzaminow, zapisania sie na kolejny semestr i calkiem zaskakujacego spokoju w pracy nie moge sie nie zgodzic. Mam ochote zakopac sie w jamce, ewentualnie zawinac kocem i nie wystawiac nosa az do wiosny. Albo wystawic sobie taka tabliczke, o:



A w ogole to czy moglby ktos mnie laskawie oswiecic, gdzie sie podziala opcja edytowania czcionki?

15 January 2010

O dzipach i plackach...

Stwierdzilam, ze no ilez mozna czekac i poszlam do dzipa. Znowu. Ten sam co ostatnio sie trafil i od razu zapytal jak badanie. Nijak, bo szpital nie raczyl do tej pory sie odezwac. Przejal sie chlopaczyna i obiecal dowiedziec sie szybko co sie dzieje. I rzeczywiscie - jakas godzine potem zadzwonil do mnie i powiedzial, ze skontaktowal sie ze szpitalem, a w szpitalu.. kicha po calosci - list do nich nie dotarl (niezawodny Royal Mail - hahaha!). Wiec cala procedura (szlag by ja uroczysty!) od poczatku, ale podobno tym razem 2-3 tygodnie i juz... Coz - pozyjemy, zobaczymy. Generalnie dzipek sie stara, wiec ankietke, ktora przy wyjsciu mi wreczyl wypelnilam entuzjastycznie, rowno rozsiewajac odpowiedzi pomiedzy "very good" a "excellent", a nawet jeden "outstanding" mu sie dostal - niech ma :)
A na placki mnie naszlo straszliwie, wiec gora ziemniaczanych zostanie dzis/jutro popelniona. I sos paprykowy, i pieczarkowy, i jeszcze jakis pewnie, bo panna K. jutro przychodzi, a dziewcze nie moze malo, wiec niech sie naje porzadnie chociaz raz w tygodniu. Tu cos, czego nie rozumiem - trzy dorosle osoby w domu, a nikomu sie gotowac nie chce, wiec sie kanapkami w przelocie zywia. Banda leniwcow. Na szczescie gotowac lubie, a i panne K. sentymentem darze, wiec moze liczyc na suty sobotni obiadek
Tymczasem leniwie, deszczowo-lunchowo, a mysli zaczynaja sie kierowac ku kuchni, obieraniu, krojeniu, tarciu, mieszaniu, duszeniu, smazeniu, zmywaniu, butelce czerwonego wina, Classic FM i innym rzeczom, ktore umila mi wieczor.

13 January 2010

Wbrew...

Cholera zesz jasna, trzeba bylo na technike nie narzekac, bo teraz robi wbrew. System sie sypie (taki element wbudowany na stale - Microsoft funkcje "error" dostarcza gratis), fakturowanie lezy (bo system sie sypie i nie pozwala stawki VATu zmieniac, bo wie lepiej), nowe cenniki od poczatku roku obowiazuja, ale tylko na niektore rzeczy (ktorych znalezienie w systemie graniczy z cudem, a koledzy z head office'a stwierdzili, ze my mamy sobie pozmieniac, a im zmienia Niemcy)... Siedze i patrze jak rosnie pod sufit kupa rzeczy do zrobienia/papierow do przerobienia.. i moge sobie co najwyzej fafkulcowac (niekoniecznie pod nosem), bo jw. SYSTEM sie sypie. Serwer pada srednio co drugi dzien, a Niemcy ulubieni przestali odbierac telefony ode mnie (bo znowu - technika psia jej mac! Maja dranie rozpoznawanie numerow wlaczone na stacjonarnych). Szlag!
Zawsze twierdzilam, ze stworzeniem technicznym jestem. A teraz zaczyna mi to wszystko robic wbrew i doprowadza do szalu.
Czasami mi na mysl przychodzi, ze dzien, w ktorym przestane sie wkurzac na otoczenie (zarowno te zywe jak i martwe) bedzie albo swietem jakims niebywalem albo koncem swiata (w kazdym razie tego mojego). A poza tym - coz... Nie moglabym powarkujac wdziecznie rzucac do osob znajomych i nieznajomych: "nie irytuj mnie" ;)

11 January 2010

Listy, maile i inne idiotyzmy...

W piatek list z sadu na mnie czekal - ze mam dostarczyc potwierdzenie lotu/kopie biletow. Do tego dolaczony wydruk zywcem mojego maila z wymienionymi zalacznikami (m.in. Flybe confirmation). Wiec o co chodzi? Otoz chodzi o to, ze iTrust-bla-bla-email-guard znalazl w tresci mojego maila slowa/wyrazenia ktore moga byc uznane za obrazliwe. Usiadlam z wrazenia i czytalam calosc raz po raz ni huhu nic nie rozumiejac. Co jest obrazliwe? "Dear Sirs"? "Attached documents"? "Look forward"? czy moze "Yours faithfully" sie nie spodobalo? Nadal siedzac i nie rozumiejac zlapalam za telefon, zadzwonilam powarkujac lekko i... mily pan po drugiej stronie mi powiedzial, ze wszystko ok, ze zalaczniki widzi, juz drukuje i wkrotce dostane oficjalne pismo. Znaczy ze co? Ze to co dostalam samo sie wydrukowalo, zapakowalo w koperte wraz z listem przewodnim i wyslalo tez samo? Paranoja jakas.

Nastepnego dnia przez pocztowa dziure wlecial list, ze mnie zwalniaja z obowiazku stawienia sie w sadzie - az do 3ciego lutego. WOW! Ale sie szarpneli.. Szlag by to. Chociaz.. lawe przysieglych jak do tej pory na filmach jedynie widzialam, wiec obejrzenie tego z bliska moze byc interesujace.


W sobote kolejne ciekawe pisemko przyslali - jakas firma (nazwy niepomne, ale nieistotne) uprzejmie prosi, zebym poswiecila im pare minut i wypelnila ankiete badawcza nt. satysfakcji z uslug mojego dzipa (GP Patient Survey). Ja naprawde nie wiem gdzie swoje dane porozsiewalam, ze mi co chwila jakies dziwadla przysylaja. Ale co mi tam - wypelnie i niech im w piety pojdzie. (Btw - listu za szpitala nadal (3 miesiac wlasnie uplywa) sie nie doczekalam).


Kontunuujac o przypadkach okolo-pocztowych: wyslalam dzis uprzejma prosbe do klienta, zeby mi podal numer zamowienia z jakim moge wystawic mu fakture. Zalaczniki standardowe - podpisana 'delivery nota' + potwierdzenie zamowienia z cenami. Zeskanowac, zmienic nazwy (zeby zalacznikow z nazwami w stylu 12635413541.pdf mi z automatu nie odrzucilo), wyslac. I jakies 5 minut pozniej dostaje maila tresci nastepujacej:

MailMarshal has not delivered the following message:
From: (ja)
To: (klient)

Subject: Order numbers
Reason - Email contains DOCUMENTS

No zeby ich pokrecilo. Jakim cudem ja moge cokolwiek poza tekstem wyslac, zeby dotarlo? Idiotyzm na poziomie (czy raczej ponizej poziomu) jak ten sadowy. Wydrukowalam calosc i wyslalam faxem.

Technika, psia jej mac.


08 January 2010

Zieeew...

Fantastycznie (jak zwykle zreszta) chlopaki grali. Ale co za bandytaterrorysta wymyslil, zeby ich w czwartkowa noc pokazywac to nie wiem. Ale na pewno taki co to w piatki ma wolne. W zwiazku z tym ledwo na oczy widze i tylko wizja cieplego lozeczka przy zyciu mnie trzyma.
Druty odlozyc na weekend musze, bo w poniedzialek pierwsza czesc egazminu z wloskiego i tak jakby pouczyc by sie trzeba (taa, juz to widze - jak sie znam to ksiazke/zeszyt otworze przy pincie guinnessa w poniedzialek miedzy praca a testem).
O rany, jak mi sie ziewa. Uciekam sie kiwac sennie nad fakturami.
I - oby do 14stej :)

07 January 2010

Co nas nie zabije...

...to nas zirytuje (zeby nie rzec "wqrwi"). Innymi slowy - powtorka z poniedzialku. Do potegi n-tej. Musze sobie odpowiedni ubior do pracy skombinowac. Np taki:



Ale nic to.
Potem obiad u Libanczykow zaplanowany i moze jakis pub. Czwartek dzis wiec u Hewitt'a blues, szkoda tylko, ze tak pozno (istnieje wiec pewne prawdopodobienstwo, ze sie wespol-w-zespol z panna K. urzniemy zanim towarzystwo grac zacznie).

Ide sie puscic z dymem, a potem jeszcze popracowac trzeba te pare godzin, zeby zasluzenie zwilzyc pyszczek* wieczorem ;)



____________________

* zwilzyc pyszczek, bo kobiecie nie wypada zalewac mordy :)

06 January 2010

Nie miala baba klopotu..

..to sie zarejestrowala w Electoral Office. Decyzja jak najbardziej uzasadniona - wlasciwie jedyny dokument ze zdjeciem (czyli potwierdzajacy tozsamosc) jaki od reki mozna tu dostac. Wiec sie zarejestrowalam, electoral card dostalam do lapy i zadowolona. Do czasu. W zeszlym roku przyszlo mi pisemko z sadu, ze zostalam wybrana do (nie wiem jak to nazwac) "sluzby publicznej" jako przysiegly. Sady biora dane z Electoral Office wlasnie i na kogo padnie na tego bec. Moj 65-letni wspolpracownik ani razu w ciagu zycia wezwany nie zostal, wiec bardzo wybiorczo to dziala. A na mnie padlo. Wczoraj sad mnie radosnie poinformowal, ze 1 lutego mam sie stawic. I tak dzien w dzien przez okolo 4 tygodnie. Upierdliwe strasznie, zwlaszcza, ze pracodawca za ten okres mi nie zaplaci, a zwrotu utraconych dochodow moge zadac z sadu. Szlag by to. Za niestawienie sie grozi kara do 1000 funtow. Pozostaje dobrej mysli. 1wszego mnie nie ma w miescie, po Londynie sie bede szwedac - wyslalam wysokiemu sadowi prosbe o przesuniecie terminu - i mam nadzieje, ze jak nie moge od poczatku to moze na kiedys tam mnie przesuna (najlepiej ad calendas graecas). Na razie nie pozostaje nic innego tylko czekac na odpowiedz. Trzymac kciuki prosze, zeby z obecnosci mojej skromnej osoby zrezygnowali :)

05 January 2010

Co by tu teraz...?

Dzis lepiej zdecydowanie. Moze dlatego, ze opowiadania Magdy Kozak sobie znalazlam i olewam prace. A moze dlatego, ze slonce swieci. A moze beta-blokery dzialaja....
Zaczynam mysla w cieplejsze okolice wybiegac. Dokad by tu? Maroko kusi, ale w sumie tam juz bylam - no chyba zeby na tygodniowe (albo jeszcze lepiej dwu-) "safari" sie wybrac. I pare dni na wielbladach, po pustyni, z noclegami w namiotach..? I jeepem po Atlasie... Warte rozwazenia. A moze Kenia jakas dla odmiany albo w ogole gdzies daleko. Ale to za czas jakis. A nawet jak skoncze w Agadirze to sie specjalnie nie zmartwie ;)
Na razie Londyn pod koniec miesiaca. Z planami prawie zadnymi (no dobra - czerwone buty chce - moze na Camden'ie znajde wreszcie te wymarzone).
W domu cicho, cieplo i spokojnie. Czas do drutowania wrocic, bo czarnosci porzucone w kacie az krzycza. O! I wanna dluuuuga, z ksiazka i kieliszkiem wina. Sie porozpieszczam. Bo lubie :)

04 January 2010

...wa MAC...!!!!!!!!

Poniedzialkowo, z powrotem pracowo..
I od rana piana na pysku i dziki warkot tlumiony gdzies tuz za zebami.
Mnostwo pierdol, ktore zlozone do kupy przyprawiaja o objawy jak powyzej.
..wa mac!
Byle do tej 17-stej wytrwac nie pozostawiajac za soba stygnacego ciala Jedzy.
Byle do 17-stej, byle do 17....