30 December 2011

Zachcialo sie...

Zachcialo mi sie, psia mac, popatrzec jak chlopcy przestawiaja dzwig. Znaczy konkretnie suwnice. Z jednej lokalizacji w druga. Fajnie bylo.. Nawet mi dali tym pojezdzic (znaczy awansowalam na suwnicowa czyli poprzyciskalam guziki) :))



Bo na ogol jak mowie "dzwigi" to mam na mysli takie jak powyzej. Wiec to mylace bywa.
No wiec.. fajnie bylo, od rana do lunchu zdjelismy gowno z prowadnic i spuscilismy na ziemie (zeby nie bylo, ze stalam tylko i sie gapilam - wrocilam umorusana jak nieboskie stworzenie, bo okazalo sie ze 3 chlopcow to za malo i czwarta im sie przydala - znaczy ta, no - siodma i osma reka)

A potem wracalam sobie radosnie, podziwiajac krajobraz w deszczu. Jesienny taki, szaro-mglisty i nostalgiczny. A potem sie bylam (pol kilometra od domu) poslizgnelam.. Znaczy rondo, deszcz, liscie na drodze, obrot o 180 stopni (w miedzyczasie proba opanowania zywiolu jakim byl rozszalaly Igor), a potem wielki grzmot i tak oto prawa tylna oska stala sie wspomnieniem. Mi sie nic nie stalo, ale w szoku trwalam przez nastepnych pare godzin. Policja przyjechala, nawet razy dwa. Spisali, kazali dmuchac, zablokowali pas na ktorym stalam, zeby sie komus innemu krzywda tez nie stala.. I tyle o..
Chwilowo bez auta zatem. Paul sie nim zajal (znaczy wczoraj zabral jakims cudem prostujac wczesniej oske na tyle zeby do siebie dojechac)... A ja nadal nadziwic sie nie moge. Bo w sumie o wiele wiecej szczescia niz rozumu.

29 December 2011

O bogowie!!!

Wpadlo mi w oko cos, co powalilo mnie z lekka na kolana. Tez takie chce (no dobra, z racji ograniczonego miejsca chociaz czesciowo): Zielona pracownia by Cub@_Libre.

23 December 2011

To juz ten czas...

...zeby zaczac robic bigos. Tak akurat ze dwa, trzy dni i bedzie pieknie brazowy, miesko cudnie rozplywajace sie w ustach, kapustka miekka i kwasna... Poza tym Swieta (z kulinarnego punktu widzenia) niemalze odwolalam. Bedzie sledz w smietanie - tak po placie, dwoch na glowe. Barszcz z papierka i ravioli z grzybami zamiast uszek (bo cos stac nie moge za bardzo). Zamowiony sernik lada moment bedzie dostarczony. Jeszcze jakies drobne zakupy, wino i guinnessa wrzucic do lodowki i niech sie chlodzi... A potem lenistwooooo! Hura!

I to rowniez ten czas, zeby pozyczyc Wam, moi drodzy, Spokojnych Swiat i Lepszego Nowego Roku...
Oby Wam sie dobrze dzialo!

21 December 2011

12 days of Christmas

by Frank Kelly*

 

Day One
Dear Nuala,
Thank you very much for your lovely present of a partridge in a pear-tree. We're getting the hang of feeding the partridge now, although it was difficult at first to win its confidence. It bit the mother rather badly on the hand but they're good friends now and we're keeping the pear-tree indoors in a bucket. Thank you again.
Yours affectionately,
Gobnait O'L£nasa

Day Two
Dear Nuala,
I cannot tell you how surprised we were to hear from you so soon again and to receive your lovely present of two turtle doves. You really are too kind. At first the partridge was very jealous and suspicious of the doves and they had a terrible row the night the doves arrived. We had to send for the vet but the birds are okay again and the stitches are due to some out in a week or two. The vet's bill was œ8 but the mother is over her annoyance now and the doves and the partridge are watching the telly from the pear-tree as I write.
Yours ever,
Gobnait

Day Three
Dear Nuala,
We must be foremost in your thoughts. I had only posted my letter when the three French hens arrived. There was another sort-out between the hens and the doves, who sided with the partridge, and the vet had to be sent for again. The mother was raging because the bill was œ16 this time but she has almost cooled down. However, the fact that the birds' droppings keep falling down on her hair whilen she's watching the telly, doesn't help matters. Thanking you for your kindness.
I remain,
Your Gobnait

Day Four
Dear Nuala,
You mustn't have received my last letter when you were sending us the four calling birds. There was pandemonium in the pear-tree again last night and the vet's bill was œ32. The mother is on sedation as I write. I know you meant no harm and remain your close friend.
Gobnauit

Day Five
Nuala,
Your generosity knows no bounds. Five gold rings ! When the parcel arrived I was scared stiff that it might be more birds, because the smell in the living-room is atrocious. However, I don't want to seem ungrateful for the beautiful rings.
Your affectionate friend,
Gobnait

Day Six
Nuala,
What are you trying to do to us ? It isn't that we don't appreciate your generosity but the six geese have not alone nearly murdered the calling birds but they laid their eggs on top of the vet's head from the pear-tree and his bill was œ68 in cash ! My mother is munching 60 grains of Valium a day and talking to herself in a most alarming way. You must keep your feelings for me in check.
Gobnait

Day Seven
Nuala,
W e are not amused by your little joke. Seven swans-a-swimming is a most romantic idea but not in the bath of a private house. We cannot use the bathroom now because they've gone completely savage and rush the door every time we try to enter. If things go on this way, the mother and I will smell as bad as the living-room carpet. Please lay off. It is not fair.
Gobnait

Day Eight
Nuala,
Who the hell do you think gave you the right to send eight, hefty maids-a-milking here, to eat us out of house and home ? Their cattle are all over the front lawn and have trampled the hell out of the mother's rose-beds. The swans invaded the living-room in a sneak attack and the ensuing battle between them and the calling birds, turtle doves, French hens and partridge make the Battle of the Somme seem like Wanderly Wagon. The mother is on a bottle of whiskey a day, as well as the sixty grains of Valium. I'm very annoyed with you.
Gobnait

Day Nine

Listen you louser !
There's enough pandemonium in this place night and day without nine drummers drumming, while the eight flaming maids-a-milking are beating my poor, old alcoholic mother out of her own kitchen and gobbling everything in sight. I'm warning you, you're making an enemy of me.
Gobnait

Day Ten
Listen manure-face,
I hope you'll be haunted by the strains of ten pipers piping which you sent to torment us last night. They were aided in their evil work by those maniac drummers and it wasn't a pleasant sight to look out the window and see eight hefty maids-a-milking pogo-ing around with the ensuing punk-rock uproar. My mother has just finished her third bottle of whiskey, on top of a hundred and twenty four grains of Valium. You'll get yours !
Gobnait O'L£nasa

Day Eleven
You have scandalised my mother, you dirty Jezebel,
It was bad enough to have eight maids-a-milking dancing to punk music on the front lawn but they've now been joined by your friends ~ the eleven Lords-a-leaping and the antics of the whole lot of them would leave the most decadent days of the Roman Empire looking like "Outlook". I'll get you yet, you ould bag !

Day Twelve
Listen slurry head,
You have ruined our lives. The twelve maidens dancing turned up last night and beat the living daylights out of the eight maids-a-milking, `cos they found them carrying on with the eleven Lords-a-leaping. Meanwhile, the swans got out of the living-room, where they'd been hiding since the big battle, and savaged hell out of the Lords and all the Maids. There were eight ambulances here last night, and the local Civil Defence as well. The mother is in a home for the bewildered and I'm sitting here, up to my neck in birds' droppings, empty whiskey and Valium bottles, birds' blood and feathers, while the flaming cows eat the leaves off the pear-tree. I'm a broken man.

Gobnait 




__________________________________________________________
* Frank Kelly przede wszystkim jest znany z wystepu w serialu Father Ted - jak ktos nie widzial to bardzo goraco polecam :)

17 December 2011

Spokojnie...

"panieński pokoik" - z szafą, toaletką, mnóstwem kobiecych utensyliów w pudeleczkach i koszyczkach, tudzież wiertarką, farbami, pedzlami, nozykami do tapet, stutysiącami klejow przeróżnych postanowiłam zostawić do posprzatania w czasie świat. 

Teraz zatem cicho i spokojnie.
 Łosoś z filadelfia zapieczony, polany chilli i splukany białym merlotem zrobił swoje i lenistwo pełna gębą. Czasami trzeba, czyż nie?

A Sky-internet mnie powalil na kolana. Magik-technik przyszedł, pogrzebał w gniazdku telefonicznym... I poszedł. Zatem z nerwowym biciem serca rozpakowalam router, mając przed oczami niegdysiejsze zmagania z Neostradą (pamiętacie jak pierwsza rzeczą uslyszana na infolinii było polecenie wyrzucenia płyty instalacyjnej? I dalej juz tylko pod górkę?). No to wyjelam. Podlaczylam 2 (slownie: dwa) kabelki. Do kontaktu, włączyć zasilanie (zamknąć oczy). Usiąść do komputera....
Działa! Tak po prostu.
Chyba jestem w szoku (ale jeszcze pare kieliszkow wzmiankowanego i mi przejdzie :)

16 December 2011

Zima..?

W telegraficznym skrocie:
- internetu nadal nie ma (moze dzisiaj przyjdzie Sky'owy magik i zainstaluje, a moze nie... bo nie dojedzie na przyklad, bo oblodzone ulice?)
- Zoledziowo prawie ogarniete (poza "moim" garderobianym pokojem, w ktorym wyglada jak po wybuchuu bomby, ale to moze w weekend. Albo po swietach. Albo manana w wersji tutejszej :))
- w pracy jak to w pracy (malo kto, tak jak moj szef umie podniesc mi cisnienie - ostatnio urzadzil mi awanture, ze zostawiam wlaczona automatyczna sekretarke, a przeciez juz jestem w pracy i moim obowiazkiem jest odbieranie telefonow. Tak, poszlo o te pol godziny za ktore mi NIE placa, bo firma nie ma pieniedzy - wiec teoretycznie mnie tam nie ma - to po jakiego wafla mam odbierac telefony? zwlaszcza, ze do ok.9tej jestem sama?)
- christmas dinner (firmowy) w przyszly czwartek. Pomysl dyskoteki w stylu lat 70-tych na szczescie upadl. Ostal sie zatem obiad (z atrakacjami w postaci zabaw typu "trivia" - bo przeciez tak fajnie bedzie. Mam atak jasnowidzenia, ze zaraz po obiedzie i guinnessie na deser kregoslup odmowi mi posluszenstwa i w trybie przypieszonym bede wracac do domu).
- a domowo swieta ograniczone, bo nadal tracimy na wadze. Na Wigile barszcz z grzybowymi uszkami i sernik na deser (tak w ramach odchudzania) i nie mam pojecia co pomiedzy. No, moze sledzie w smietanie. A w kolejne dni na pewno bigos. A reszta jw. czyli wyjdzie w praniu.
- a w ogole to w tak cieplym domu jak obecny to jeszcze tu nawet nie bylam (o mieszkaniu nie wspominajac). Grzeje sie 2 razy po 3 godziny a cala dobe mozna latac w krotkich spodenkach :))

- nie chce mi sie - tak ogolnie i wszystkiego, ale to zapewne ta pora roku. Snieg juz padal pare razy (znowu irlandzkie szopki na ulicach sie wtedy dzieja, ale sie przyzwyczajam i juz malo co mnie dziwi).
- a jak nie kupie sobie szybko maszyny do szycia to zwariuje, a na pewno palce bede miala sklute do krwi juz na stale :)
- i to by bylo na tyle.

26 November 2011

Chaotycznie...

Bedzie duzo o wszystkim albo malo o niczym. Misz-masz totalny, ale...

..ale siedze z kotem grzejącym mi stopy. Za oknem ładna, ciepła i sucha (!!!) londyńska jesien. W szklance Captain Morgan & Jamaican Ginger. Poczatek urlopu :)

A za mną został niesamowity nieład (żeby nie rzec "nieziemski burdel"), ale kuchnia zagospodarowana, jedna sypialnia tez i łazienka (ta z wanna). Na razie tyle do życia wystarczy - zwłaszcza, ze mnie tam nie ma.

Poszliśmy spac po pierwszej w nocy, a trzeba było wstac o wpół do szóstej, żeby dojechac na czas na Aldegrove. Wiec jestem straszliwie nieprzytomna, ale chwilowo przekroczylam moment zmęczenia az do padnięcia i się relaksuje.

Wanna została wyprobowana. Jedna osoba ma luksusy jak w basenie niemalże. Odzwyczaiłam się od aż tak długiej wanny (o szerokości nie wspominając) i ślizgałam się tyłkiem wzdłuż i wszerz aż wreszcie wyciągnęłam się na cala długość, zanurzając po szyje i było cudownie/fantastycznie. A potem dołączył do mnie H i było jeszcze lepiej. Wanna jest bardzo dwuosobowa i mam nadzieje jak najczęściej ja tak wykorzystywac :)

Trochę problemu sprawiło znalezienie licznika prądu. Mieszkanie na drugim pietrze, ale w środku nie ma, na pietrze nie ma... wreszcie agentka nam podpowiedziała, żeby szukać na parterze. No to znaleźliśmy:

A potem nastepnych 15 minut spędziliśmy zastanawiając się który nasz (sąsiad pomógł).
Fajna plątanina, nie?


A! Udało mi się znaleźć mój ulubiony kawal o irlandzkim stosunku do "manana" i pospiechu:

Latynoska gwiazda Julio Iglesias był gościem brytyjskiej telewizji. Podczas wywiadu często używał słowa "maniana". Zaintrygowanej dziennikarce wyjaśnił, że to znaczy mniej więcej tyle: "może to zostanie zrobione jutro, może za tydzień, może za miesiąc, może za 2 lata, kto by się tym przejmował?". W tym samym talk show gościem był Irlandczyk Shay Brennan, więc dziennikarka zapytała go, czy w Irlandii istnieje podobny termin.
- Nie. W Irlandii nie ma potrzeby nazywać czegoś aż tak pilnego.



świetle tego zrozumiałym jest, jak bardzo wszyscy  zaskoczeni, ze udało mi się wprowadzić w tydzień od obejrzenia mieszkania :)

25 November 2011

TEN dzien...

I oto nastal TEN dzien. Ostatnia noc za nami. Krotka, bo jeszcze pakowac trzeba bylo. I wczorajsze najpierw 9 godzin w pracy, a nastepnych 7 biegania gora-dol i w poprzek miedzy pomieszczeniami, przemieszczajac torby, pudelka, worki i inne takie (tylko malenkiego pudla brakowalo) - i tak jakby padam na twarz.O dziwo kregoslup nie dolega, ino mam jedna nozke bardziej (czy moze raczej mniej, bo mi "moc" spadla do jakis 50%). No ale nic to, przejdzie.
Rzeczy leza i czekaja na radosna ekipe - juz za pare godzin. Taka sama kupa na gorze i jeszcze jakies niedobitki w roznych pomieszczeniach. Masakra, ale do dwoch pick-up'ow powinno sie zmiescic.
A ja sie nadziwic nie moge, skad to wszystko sie wzielo. 31 stycznia 2007 caly moj dobytek miescil sie w jednej, 20-kilowej torbie.
Ale coz.. zycie. Aczkolwiek przed wyprowadzka na Saline na pewno wiekszosci trzeba sie bedzie pozbyc.

Trzymac kciuki :) (glownie za wanne) :))))

22 November 2011

Żołędziowo 2

Cos mam wrazenie, ze mocno monotematyczna w tym tygodnie bede :)
Ale mnie duma rozpiera, a w dodatku tkwie w lekkim szoku.
Otoz predkosc postepowania agencji (czyli jakby nie bylo urzednikow i to w dodatku tutejszych) spowodowala opad szczeki i oczowytrzeszcz.

No bo tak:
- sobota - ogladanie domu
- poniedzialek - wyrazenie zainteresowania i umowienie spotkania na dzien kolejny
- wtorek - podpisanie umowy !!!!!!!!!
Dodatkowo - wprowadzamy sie w piatek, ale czynsz placimy od 1ego grudnia. Kaucja (dla nas) to jednokorotnosc, anie dwukrotnosc czynszu. I rowniez w ramach wyjatku i w ogole po znajomosci nie musimy przyprowadzac gwaranta.
No szok, szok i jeszcze raz szok.

W piatek o 10 odbieram mieszkanie (protokol zdawczo-odbiorczy czy cos w tym stylu), wsadzam klucze  w kieszen, pedze do starego domu przerzucac pudla, paczki i worki i tak mniej wiecej kolo 15stej bede wprowadzona :D:D:D
A w sobote switem bladym na lotnisko i witaj Londynie!

O rany, ale mi sie geba cieszy!

P.S. Abnegacie - jak widzisz udalo sie i zadna irlandzka "manana" nie wlazla w parade ;)

21 November 2011

Żołędziowo...

A jednak..Wcale nie tam, gdzie myslalam (jeszcze w piatek). Niby droga/ulica ta sama, ale inny kawalek.

W czwartek odbieram klucze. Co prawda uwierze jak bede je miala w garsci, ale agencja nie widzi przeszkod. Jutro z rana H wpadnie podpisac umowe i juz. Chyba jestem w szoku. :)
Usiluje wymyslec jak prosto ludziom wytlumaczyc gdzie to jest. No wiec jest kolo ronda z patykiem (z lewej dom (the acorns) , z prawej patyk).

Poki porzadek, to pokaze (zdjecia ze strony agencji). Jak w piatek wszystko sie zwiezie i zwali na kupe na srodku, to przestanie wygladac :)) Zwlaszcza, ze za porzadki sie zabiore jak wroce z Londynu.

 I moje male krolestwo :)
Oraz miejsce do czytania i spozywania wina:

Hura!

17 November 2011

AAA!!!!!!!!

Decyzja podjeta. Wyprowadzamy sie. Idealnie by bylo gdyby przed 26-tym. Tego miesiaca czyli zostalo 9 dni.
Logistyka cacy, wszystko pieknie-ladnie, tylko NIE mamy jeszcze upatrzonego domu. To znaczy wyguglane niby sa, ale jeszcze nie obejrzane. A jak sie wezmie pod uwage predkosc dzialania tutejszych agencji to slabo sie robi, ale jestem wyjatkowo pozytywnie nastawiona i mam 200% pozytywnych mysli. W koncu, to przeciez Movember czyz nie..?

A tattoo, od pomyslu do prawie konca wyglada tak:
Szkic na szybko:
 I swiezo po zrobieniu:

A jak sie juz zagoi calkiem, to pokaze znowu. Bo chwilowo jest w mocno nie-wygladajacym stanie i wyglada jakbym miala plackowaty czarny  lupiez na reku ;)

11 November 2011

Roboczo (przynajmniej z wygladu)...

A czasami (na szczescie) nadchodzi czas, ze trzeba wyjsc z biura podogladac i popodgladac chlopakow gdzies tam. I wtedy wygladam tak:
Prawda, ze slodko? :)))
A dzis ide sobie nowy tatuaz sprawic. Fotorelacja wkrotce :)

07 November 2011

Sen zimowy..?

Czas zapasc w sen zimowy. Owinac sie kocem, oblozyc poduszkami, wlaczyc jakas dobra ksiazke (uzaleniam sie powoli od audiobook'ow), rece zajac pozytecznym dzierganiem...
Weekend minal jak z bicza strzelil, nastepny, na szczescie, dluzszy, bo w poniedzialek i wtorek tez zamierzam sie leniwic, a jeszcze potem, pod koniec miesiaca, na tydzien do Londynu, polamana Lole pielegnowac. I wowczas ZNOWU sie bede leniwic (i dziergac, gotowac, sprzatac i pic gorzka zoladkowa - ktorej tu ani na lekarstwo, a tam u Hindusa za rogiem mozna dostac), malowac paznokcie, farbowac wlosy i inne babskie czynnosci wykonywac... Z przyjemnoscia :)
A z wczorajszej wloczegi po miescie - obrazek jesienny:

30 October 2011

A zatem...

Leniwie, przy niedzieli i po-imprezowo zajrzalam na feedjita.
Pomijajac wpadanie z blogow zaprzyjaznionych, poszukiwania na google.pl roznych miejsc z NI - pozdrawiam serdecznie tych, ktorzy nagminnie zagladaja tu po skierowaniu przez google w poszukiwaniu hasla - brain loading :) Otoz on sie (ten brain znaczy) loading caly czas, aczkolwiek nie zawsze skutecznie. Zatchnelo mnie nieco widzac, ze ktos tu zabladzil (dzieki googlowi oczywiscie) szukajac hasla "przekrzywiac jadra i wspinac sie na mieso duszone".
Tak, tak - czepiam sie, ale krotki jakis ten weekend byl i jakos tak mi sie nie chce. Nic.

Tymczasem jako sie rzeklo - skrzydlato ponizej :)


A zabawa byla wysmienita.

A jak uda mi sie kiedys przeprowadzic do Larne - to az sie boje co bedzie sie dzialo - tak z przyjaciolmi w zasiegu spaceru ;)

27 October 2011

Skrzydła...

Kolejny dzień spędzony na wyglądaniu listonosza. Otóż albowiem w sobotę się będziemy halloweenować, skrzydła czarno-piórzaste zakupione... 
Tylko ich jeszcze nie ma. 

Zastanawiam się na ile wpływ ma na to magicznie zmieniającą się cena na ebayu. Bo zakupilam z 5-cośtam, a teraz ktoś poprawił na 55-cośtam. 
Poczto! Podaj Oddaj mi skrzydła!

25 October 2011

Donos..

Niniejszym donosze, ze nadal zyje. Ba - nawet calkiem niezle, jako ze sprezentowalam sobie czterodniowy weekend. Bo w sumie dlaczego nie.
I bylo milo. I milo....
Lenistwo, powolne szwendanie sie po sklepach, wgapianie sie w ludzi na ulicach, lunch w grupie znajomych, pare pint ale'i (ale'ow?) w milym gronie, kucharzenie wieczorne i poranne lezenie w lozku do poludnia - tak z tydzien-dwa takiego zycia/nie-zycia i moze zaczelabym przypominac czlowieka, a nie zagonionego szczurka.
I jeszcze sprezentowalam sobie dwie zimowe opony. Nie zebym planowala, ale okazalo sie ze cos mi guma wystaje i wypadaloby zmienic przednie. Wiec zmienilam. Na zimowe. A przednie z wystajaca guma zostaly naprawione przez oponowego magika i poszly na tyl, a tylne zawioze jutro i wrzuce do warsztatu na pieterko i niech czekaja wiosny. Czy tez moze raczej lata.

O - a pytanie tygodnia brzmi - ile trzeba miec lat, zeby kupic klej (konkretnie super glue) w tesco?
Odpowiedz - 25 :)))
Pozstawie to bez komentarza, bo mnie zatchnelo, a potem wybuchlam pani kasjerce smiechem w twarz.

A z okazji lenistwa bylo ciasto ze sliwkami, knedle ze sliwkami i sliwki luzem. A dzis w ramach uzupelniania niedoborow miesa - kotlety z mortadeli :)

A teraz czas do wanny, do wina, ksiazki i totalnego nie-myslenia (bo naprawde BARDZO sie staram nie myslec o pracy dluzej niz do 17stej - tak dla wlasnego zdrowia psychicznego. A jak mnie wnerwia, to nie doczekam obiecanej wiosny i calkiem na lyso sie opitole teraz-zaraz-juz* ;) )



___________________________________________
*bo poza obowiazkowymi (przynajmniej na terenie warsztatu i/lub magazynu) safety shoes & safety glasses - dress code jako taki nie istnieje. Kolezanki schudly i stare koszule firmowe na nich wisza, wiec jakos przestaly nalegac, ze trzeba w nich chodzic nao(b)kraglo. Ale jak tylko cos mi reka z maszynka drgnie za bardzo i bardziej lysa z jednej strony sie robie - to widze pelne oburzenia i niedowierzania spojrzenia, ze jak tak mozna (mozna, kurde, bo to tylko** wlosy! i odrosna!) i ze moze sie klientom nie spodobac. A dopoki szefostwo siedzi cicho, a z tego co wiem to w Niemieckim branchu jeszcze lepsze dziwologi lataja - to mi w to graj :)


___________________________________________
**pytanie, zadane, czas temu jakis - czy plakalam po tym jak sprzedalam swoj pierwszy samochod - skwitowalam wybuchem smiechu i od tamtej pory jestem uznawana za nieczula (hura?!)

17 October 2011

Zyje, zyje...

Jestem, jestem. Szlag mnie (jeszcze) nie trafil. Choc nie przecze, ze bylo (i nadal jest) blisko.
Szef wezwal mnie ktoregos pieknego dnia na dywanik i dostalam opierdziel jak stad do Zakopanego za korzystanie z internetu w godzinach pracy (znaczy za grzebanie w blogach, forach i innych joemonstero-gazetach) i za gadanie przez telefon prywatnie. Nie rozumiem prawde mowiac, bo skoro swoja robote wykonuje i szefuncio sam twierdzi, ze jest ze mnie zadowolony i widzi, ze wykonuje swoje i cudze obowiazki o czasie, malo tego - twierdzi, ze jest zadowolony z mojej pracy - to o co kaman...? A co do gadania przez telefon, to powinien moze swojej malzowince i jej kolezance przyjrzec, bo strzepia jezory po proznicy przez 50% czasu pracy (a potem zostaja po godzinach, zeby nadrobic zaleglosci). A w dodatku nie wiem czy bardziej sie czepia, ze gadam w ogole czy dlatego ze po polsku. A hak mu w ucho. Aprajzal sie zbliza w kazdym razie i zamierzam zale powylewac, tudziez wiadrem gnoju podlac coponiektorych (czy tez nawrzucac kamieni do cudzego ogrodka). W kazdym razie na internet blokada kompletna. Szlag by to... Blogoslawie zatem ajfona, bo w przerwach na dymka podczytuje wiadomosci przerozne. A propos ajfona - znowu dwie genialne mnie powalily na kolana. Otoz (prosze usiasc, na wszelkie wypadek) - NIE MOZNA korzystac z firmowego wifi w telefonie, bo SIEC ZLAPIE wirusa i ZAKAZI inne komputery. Mowe mi odjelo, a potem oczywiscie zaprzeczylam jakobym sie podpinala pod router i w ogole zdziwienie wielkie okazalam, ze tak w ogole mozna. Narazilam sie jeszcze naszemu genialnemu informatykowi, ktory kazal mi zainstalowac trzeciego juz chyba antywirusa, bo panienki cos zlapaly (znaczy nie one osobiscie, tylko od szwendania sie bog-wie-gdzie bluescreen'y im wywala co 15 minut - to tak przy okazji tego zakazu korzystania z netu - buahahhaha). Ale poszlam z protestem do szefa, ktory poswiadczyl po dluuugiej chwili namyslu, ze od momentu kiedy tu pracuje (a wkrotce 4 i 1/2 roku bedzie) - jakos nic mojemu komputru sie nie przytrafilo. Ale naprawde rece opadaja. A to, ze sa rowni i rowniejsi, najbardziej i nieustajaco doprowadza mnie do szalu. Wiec jak mnie szlag trafi to przez to.
Niesmialo zaczynam sie rozgladac za inna praca, ale ciut problem. Bo chcialabym zostac w tym liftingowym biznesie, a niestety (znaczy stety, ale nie w tym przypadku) nasza firma jest najlepsza w okolicy. A zaczynac gdzie indziej, to cofnac sie o cztery lata w rozwoju. No nic - poczekam na ten aprajzal.

Ale ogolnie to tak:
- jak spedze mniej lub bardziej produktywny dzien w pracy (robiac cokolwiek albo udajac - a to drugie jest o wiele bardziej meczace), to po powrocie do domu nie chce mi sie juz nic - tylko kuchennie sie porelaksowac, a potem w towarzystwie audiobooka zalec w wannie.
- fizjoterapia sie odbyla i zakonczyla (4 spotkania, buhahahaha). Nie powiem jak bardzo mi pomogla, bo nie mam sily sie wyrazac.
- ani o kolejnym zastrzyku, ani o operacji ani slowa, za to mam za tydzien spotkanie z konsultantem - cholera wie po co - chyba zeby mu sie w klapy wyplakac.
- Igorek jezdzi jak ta lala i coraz bardziej go kocham (aczkolwiek tzw. slow puncture mu sie przytrafilo i musze sie dopompowywac co drugi dzien - przynajmniej do piatkowej wyplaty).
- znowu stracilam na wadze (no dobra, na wadze to cholera wie, bo sie nie waze, ale na pewno na objetosci) - i bez problemu mieszcze sie w spodnie rozmiaru 14 (hura!).
- pare weekendow mniej lub bardziej imprezowych bylo - i po kazdej nieprzespanej z przyjaciolmi nocy lepiej mi sie robi.
- a poza tym robi mi sie gorzej, bo jesienna pora deszczowa rozpoczela sie na dobre, rano ciemno, w dzien wieje i leje, a wieczorami jw. znaczy kuchennie, a potem do wanny, a potem zasypiam w 3 minuty.

Uciekam zajrzec do cupcake'ow (ktore juz na dobre zagoscily w domu i przynajmniej raz w tygodniu robie porcje), potem wanna, potem spac.
A jutro, kuzwa, od nowa do kieratu :/

15 September 2011

Na szybko...

Szybko, w pedzie i w przelocie, bo masakra, wszystcy na bacznosc i na paluszkach jednoczesnie, bo europejska wierchuszka Firmy w poniedzialek przyjezdza.
I bardzo dobrze. Wreszcie z kims normalnym* chociaz przez chwile bedzie mozna pogadac. Tylko musze sie za rozmowki francuskie i wloskie w weekend zlapac i sobie odswiezyc.
Zgrzytam zebami, bo robote swoja musze tak czy inaczej zrobic, zeby w poniedzialek miec spokoj i czyste konto by zaczac nowe zmagania z inzynierami i przeplywem papierow. A tu jeszcze pomoc przykleic podloge (bo jakis specjalista polozyl panele, ale nie przykleil i sie przesuwaja), a tu krzesla obic, a tu sszefu prezentacje zrobic. Naprawde chwilami mam wrazenie, ze tylko ja w tej formie pracuje.

A jutro kupie sobie wino i wieczorem zasiade i zaczne robic muffinki/cupcake'i. A co, polareraxa, nie? :)

________________________________
*a propos normalnosci - jakos godzine temu oniemialam i zbaranialam (i to wcale nie z lekka).
Kolezanka G dowiedziala sie od klienta (to tez taka tutejsza swiecka tradycja, ze jak klient przychodzi to sie pieprzy trzy po trzy przez godzine, a biznes zalatwia w ostatnie 5 minut), ze jak ajfon ma karte 3G to ma internet caly czas. Bo ona myslala, ze tylko z wifi mozna korzystac, a nigdy nie chcialo jej sie sprawdzac co oznacza ikonka 3G w rogu ekranu. Dodam, ze ma ten telefon od poltora roku.
Bez komentarza.

12 September 2011

Tam i z powrotem...

Tak jakos wyszlo, ze trzeba bylo do Dublina sie przejechac.
Znaczy tak dokladnie tam i z powrotem, by J na lotnisko odwiezc.
Wiec zapakowalysmy sie z Ruda w autko i odwalilysmy jednym ciegiem trase Belfast-Larne-Dublin Airport-Belfast. Pol nocy to zajelo, ale fajnie bylo. Droga pusta, gladka jak stol, towarzystwo wysmienite - taka jakas przewozna impreza nam wyszla. Dawno sie tak nie usmialam. Nagadalysmy sie za wszystkie czasy.
Super. Przespalam co prawda po tym cala niedziele, ale co tam - czasami mozna :)
Teraz sie nie moge doczekac, az sie towrzystwo pod koniec miesiaca zjedzie z powrotem i wtedy Simona za leb, zeby gre przyniosl, Troche wina, muffinek, przegryzek przerownych i bedzie sie dzialo, ojj :)

A, a w niedziele utopilam ajfona w toalecie. Sluchalam sobie audiobooka sprzatajac i mi sie byl wymsknal z reki i zanurkowal. Szybko wyciagnelam, wpakowalam do miski z ryzem na godzinke i drzalam w oczekiwaniu na rezultaty. Po jakiejs godzinie wyciagnelam. Piekielny, gowniany ryz zamienil sie w maczke i skutecznie zapchal wszystkie dwie dziurki (od ladowarki i sluchawek). Glosniki przestaly dzialac, mikrofon szwankowal, a telefon po wlaczeniu pokazywal komunikat, ze podlaczona urzedzenie (znaczy ten ryz w porcie) moze powodowac przerwy w polaczeniu (czy inne tam braki sygnalu). Maczke ryzowa wydlubalam szpilka, podsuszylam drania suszarka, ale i tak gadac sie dalo tylko przez sluchawke zewnetrzna (albo kabelkowa, albo bluetooth). A teraz, przed chwila doslownie, zadzwonila Lola, ja odruchowo odebralam normalnie, a nie sluchawka, i okazalo sie, ze wszystko wrocilo do normy. Hura! Ajfonik dziala jak ta lala :)

05 September 2011

Ciasteczkowo...

Naszlo mnie ostatnio na cup-cake'i. Albo muffiny jak kto woli.

Produkuje ostatnio w ilosciach niesamowitych (a znajomi sie ciesza), wyprobowujac przerozne dodatki.
Samo ciasto - chyba najprostsze jakie znam:
- 4 jajka
- 1 szklanka cukru
- 1.5 szklanki maki
- proszek do pieczenia
- 0.5 szklanki oleju.
Cale jajka wymieszac z cukrem. Dodac make i proszek, na koncu olej. I gotowe.

Bardzo dobre wychodzi z brzoskwiniami z puszki. Wszelkiego rodzaju bakalie tez sie sprawdzaja.
Polewy olewam i kupuje gotowe - takie od razu gotowe - tylko wymieszac i smarowac.
Ciasto w ogole jest przeznaczone na blache, ale przy uzyciu silikonowych foremek i papierkow - super ciasteczka wychodza...

Nastepnym razem wyprobuje waniliowa polewe z barwnikami - coby bardziej kolorowo bylo :)

29 August 2011

Z powrotem...

Od jakiegos czasu zabawiam sie Status Shuffle - takie cus do ajfona, gdzie latwo mozna wyszukac odpowiednie do aktualnego nastroju frazy i wrzucac je na fejsbuka.
I tak oto dzis: 

just when I was feeling good, beginning to unwind, and had a smile on my face, Monday comes along and bitch-slaps me.

No wlasnie jakos tak. Za krotki ten urlop byl.
W sumie zaczynam z utesknieniem czekac na listopad (czy kiedy tam zechce mnie zerznac) - bede sie leniwic co najmniej ze 4 tygodnie, a jak dobrze pojdzie to 6 :)


A tymczasem poniedzialkowe meczenie inzynierow, papierzyska z dwoch tygodni, polowa stuffu na urlopach. Czyli dzien jak codzien.

23 August 2011

Ten Pum :)

To musialo byc mi pisane - ten samochod znaczy. Bo teraz zajrzalam i widze jak mi ladnie kolorem do bloga pasuje ;)))
A na powaznie, pojezdzilam dzisiaj jeszcze, dla odmiany po miescie i po jasnosci - bo to ubezpieczenie, myjnia, zakupy, takie tam - jestem pod wrazeniem. Musze tylko pamietac, zeby pedaly delikatnie przyciskac, bo wrazliwa bestia. Pierwsze wrazenia - krotkie biegi, pedaly blisko siebie, malutka kierownica... Hmm.. On naprawde az prosi zeby go przycisnac. Wola i krzyczy wrecz. Jutro pojade gdzies dalej i zobaczymy. Musze tylko pamietac, zeby sie zatankowac do kanisterka i zobaczymy ile na rezerwie przejedzie.
Oj dawno ni mi tak wielkiej przyjemnosci nie sprawilo.
No, moze poza sprzataniem. Autko i tak nie bardzo zapuszczone, a tutejsze samochody naprawde potrafia przypominac obwozne wysypisko smieci, ale i tak sie narobilam jak dziki osiol. Ja rozumiem, ze schowka sie za czesto nie sprzata, ani kieszeni na drzwiach - ale w tym przypadku to chyba od nowosci nawet nie przetarte bylo. No i ktos nieustajaco wozil/przewozil jakies rosliny (chyba nie choinka, ale moze tuja...? Duzo tuj...? Wielkie mnostwo..?). Jeszcze szyby jutro umyje.

A tymczasem poprosze o propozycje imienia dle Onego. Najlepiej zwiazane z rejestracja - LUI (stad chwilowo-roboczo - ON).
Niby wiadomo, ze za kierownica Lekko Uposledzony Inwalida, ale nie o kierowce tu chodzi tylko o wozidelko.
Dla przypomnienia - TBZ to byla Ta Biala Zaraza w skrocie Zlosnica, pieszczotliwie Zoska (choc i tak w zimie przechrzczona na Pieczarke) - wiec nigdy nie nie wiadomo ;)

Urlopowo....

Mialam pojsc na urlop od poniedzialku. Ale w czwartek rano, w drodze do pracy, prawie-zupenie-nie-zamierzenie - polecialo mi z radia "Highway to Hell". I stwierdzilam, ze wlasnie jakos tak, w zwiazku z tym od czwartku sie leniwie.
Skrot wiadomosci w kolejnosci absolutnie dowolnej:
- sie ucze (bo egzamin juz za pare tygodni),
- sprzedalam samochod (niedziela),
- kupilam samochod (wczoraj),
- odstawilismy generalnie sprzatanie, bo wizytacja z agencji byla (tez wczoraj).
- a oprocz tego udalo sie wreszcie spotkac z ludzikami grajacymi w tutejsza odmiane Magii i Miecza (w piatek/sobote). Fajnie bylo, oj fajnie. Tak z 10-15 lat mi odjelo od razu ;)

No, a samochod mam teraz taki:


Wracalam wczoraj po nocy z miejsca posrodku niczego, gdzie tenze pojazd zanabylam. Oj dobrze sie jezdzi (az za bardzo).
Tylko jak go zobaczylam na gumtree to mi krzyknal - jestem twoj. No bo wszystkie pumy srebrne, a tu takicus :)
Wiec jest.
1.4, benzyna, 2000.

Zamierzalam sie jeszcze na saxo, rocznik ten sam, 1.6 czarny, przyciemniane szyby, biale alloy'e, ale znajomy mechanik powiedzial, ze bede w nim wygladac jak diler narkotykow i zaden policjant mi nie przepusci. No to niech se bedzie ON.

Aczkolwiek nadmiar wolnego mi chyba nie sluzy, bo bez bicia sie przyznam, ze przemknela mi przez glowe mysl o zakupieniu czegos takiego:
No bo czegos AZ TAK kiczowatego to dawno nie widzialam. Do tego wyposazenie dodatkowe w hello kitty i w ogole na platynowy blond sie powinnam zrobic. Aczkolwiek na szczescie mysl przepadla tak szybko jak sie pojawila.

Zatem w pume i w droge :)

12 August 2011

Zielono mi...

No to zasiadlam sobie wreszcie spokojnie i w ramach odreagowywania oddalam sie rekodzielu ;)
Uwazam, ze na pierwwszy raz calkiem niezle. W kazdym razie juz wiem, ze:
- nie nalezy docinac papieru posmarowanego klejem, bo sie rwie i strzepi,
- nie da rady okleic pokrywki jednym kawalkiem, no chyba, ze baaardzo dokladnie wyciac odpowiednich rozmiarow kolko, ale w cuda nie wierze,
- im ciensze listki tym lepiej sie przyklejaja (bardziej plasko),
- lodyzki trzeba przed przyklejeniem lekko sciac (w taki sam sposob jak grubsze zylki z lisci kapusty do robienia golabkow - polozyc na plasko i nozykiem sciac to co za bardzo wystaje),
- liscie najlepiej smarowac klejem w powietrzu albo zaczac od jednej strony, a potem podklejac dalej (posmarowanie paprotki rozlozonej na plasko na papierze zaskutkowalo pourywaniem koncowek),
- gruby papier nalezy posmarowac grubsza warstwa kleju i zostawic na chwile, zeby sie zrobil bardziej plastyczny (ten akurat to kawalki papierowej torebki z jakiegos sklepu - kolor mi pasowal, to uzylam, ale jednak z cienszymbyloby chyba latwiej - co prawda nie wiem jak z kryciem, ale jak nie sprobuje to sie nie dowiem).


Nastepnym razem do oklejenia wieczka uzyje ciemnozielonej wstazki - znaczy dookola. I taka sama obwodke na dole puszki. I liscie troche wyzej.
A na muszelkach probowalam czy klej zadziala jak lakier - bo wiadomo jak to z muszelkami bywa - poki mokre to sliczne, a potem szaro-bure sie robia. Jeszcze ze dwie warstwy i beda sie swiecic ;)

Zatem dzisiaj, po powrocie do domu bede szukac papierkow, pudeleczek, torebeczek i innych "smieci" zeby zrobic cos z niczego. 
Relaksuje mnie to.

11 August 2011

Co jeszcze...

No wiec tak:
- czas oczekiwania na operacje to 20 tygodni (liczone od 22 czerwca - wiec listopad jak w pusk dal wychodzi).
- wsrod rodziny i znajomych jakis pomor i czarna seria - jedna gruzlica i jeden guz mozgu
- jedna znajoma przyleciala do Londynu trzy dni temu i sluch po niej zaginal (co w swietle ostatnich wydarzen brzmi raczej przerazajaco)
- urlop dopiero od 22giego moge wziac, a nie jak planowalam, w przyszlym tygodniu.

Jeszcze jakies wiesci ktos dla mnie ma?

08 August 2011

Marudze...

- Piekielny ebajowiec nie doslal mi kleju na czas, wiec znowu bezproduktywnie palce mnie swierzbily. Ale moze i lepiej, bo
- Kregoslup napiernicza jak glupi i oprocz znajomej prawej strony w piatek dostalam lewostronnej rwy kulszowej. Do dzis nie przeszlo - dobrze mi tylko w wannie, ale niestety wanny do pracy nie przytaszcze, wiec sie mecze.
-  Spac nie moge. Max po 3-4 godziny na dobe i to w dodatku na kanapie, bo na lozku nie moge sie ulozyc.
- Warcze na swiat i ludzi, bo mi odwala od nieustajacego bolu.
- Samochodu nie dosc, ze nie sprzedalam, to jeszcze nawet na gumtree nie wrzucilam, bo mechanik sie grzebie z odpicowywaniem. Czepiam sie, bo kawal dobrej roboty odwala, ale liczylam na to, ze sprzedam w ten weekend i za nowym sie rozejrze.
- Ostatni tydzien nieobecnosci szefa - niech juz, kwamac, wroci bo kogos zamorduje.
- Jeden z inzynierow (beznadziejnie podkochujacy sie we mnie od czterech lat) przechodzi ostatnio sam siebie. Potrafi zadzwonic tylko po to, zeby powiedziec, ze zadzwoni do mnie za dziesiec minut. Albo tak jak ostatnio - w piatek wieczorem zadzwonil, zeby mnie uprzedzic ze zadzwoni do mnie w poniedzialek rano (i owszem, zadzwonil, ale nie na komorke, tylko sie nagral na automatyczna sekretarke w biurze). Szlag mnie trafia. I nie bardzo mam pomysl co mu zrobic zeby sie odturlal, bo mnie do szalu doprowadza coraz bardziej. Olewanie nie stanowi rozwiazania, bo zaczyna wydzwaniac dwa razy czesciej pytajac sie dlaczego sie na niego obrazilam.
- Poniedzialkowo zasypala mnie gora papierow. Ale wyjatkowo zupelnie czniam i mam w powazaniu. Nie ucieknie.
- Fajna ksiazke znalazlam. Przeczytalam. Spodobala sie bardzo. I sie kurde, skonczyla za szybko. Jakoby co to polecam - Martyna Raduchowska "Szamanka od umarlakow" (jak ktos chce to moge podeslac pdf'a).
- Natomiast za cholere nie moge znalezc zadnego fajnego audiobooka. Albo nudna tresc, albo lektor rozlazly. Jakies sugestie?
- A, i jeszcze nie dam rady podjechac po recepte na silniejsze plastry, bo mi sie rezerwa zaswiecila, a nie mam jak sie dzis zatankowac.
- I ogolnie - SZLAG BY TO!!!
- WRRRRR!!!!!!!!!!

03 August 2011

Roznosci...

Najpierw utknelam na jutubie.
O ile filmiki z telefonu ladowaly mi sie po 10 minut kazdy, tak te z aparatu - po 70 minut. Ja rozumiem, ze wieksze troche, ale moze bez przesady. I do tego fakt, ze "telefoniczne" maja lepszy dzwiek. Tak wiec - jak "krecic" to tylko ajfonem :)
W oczekiwaniu na zaladowanie, zaczelam przeglad blogow (bo z racji nieobecnosci szefa z maloznka, jakos w pracy sie ogarnac nie moge) i zauwazylam, ze moj awatar sie nie pokazuje. Znaczy czasami sie pokazuje, a czasami nie i dobra godzine zajelo mi znalezienie, gdzie to sie powinno ustawiac (aczkolwiek nie mam pojecia dlaczego sie popsulo). Oprocz tego znalazlam magiczny kod, zeby mini-avatarek pokazywal sie w pasku adresowym.
Tak wiec wszystkich, do ktorych wyslalam zapytania i prosby o pomoc - przepraszam za zawracanie glowy.

No i tyle.
Zanabylam droga kupna klej do dekupazu i pedzelki. I jak przyjda to sie bede artystycznie wyzywac, bo mnie cos ostatnio palce swierzbia (a lektura cub@libre nie pomaga ;) ).

01 August 2011

Po szkocku...

Ale sie dzialo :)
Tlum ludzi w kiltach, z calym czyniacym duzo halasu osprzetem, okupowal okolo-Stormontowe trawniki.
Wygladalo to mniej wiecej tak:










Nieco zakulisowo:







Nie obylo sie rowniez bez tancow:



 

A na koniec cos do po(d)sluchania:
 

27 July 2011

Ech...

W poniedzialek, mimo inzynierow gromadzacych sie stadnie wokol mojego biurka udalo mi sie wymknac.
Wiadomo - klient jest najwazniejszy.
I tak oto spedzilam mile pol dnia w Portrush.


Tak to ja moge pracowac :)
A potem lunch z widokiem: