30 October 2011

A zatem...

Leniwie, przy niedzieli i po-imprezowo zajrzalam na feedjita.
Pomijajac wpadanie z blogow zaprzyjaznionych, poszukiwania na google.pl roznych miejsc z NI - pozdrawiam serdecznie tych, ktorzy nagminnie zagladaja tu po skierowaniu przez google w poszukiwaniu hasla - brain loading :) Otoz on sie (ten brain znaczy) loading caly czas, aczkolwiek nie zawsze skutecznie. Zatchnelo mnie nieco widzac, ze ktos tu zabladzil (dzieki googlowi oczywiscie) szukajac hasla "przekrzywiac jadra i wspinac sie na mieso duszone".
Tak, tak - czepiam sie, ale krotki jakis ten weekend byl i jakos tak mi sie nie chce. Nic.

Tymczasem jako sie rzeklo - skrzydlato ponizej :)


A zabawa byla wysmienita.

A jak uda mi sie kiedys przeprowadzic do Larne - to az sie boje co bedzie sie dzialo - tak z przyjaciolmi w zasiegu spaceru ;)

27 October 2011

Skrzydła...

Kolejny dzień spędzony na wyglądaniu listonosza. Otóż albowiem w sobotę się będziemy halloweenować, skrzydła czarno-piórzaste zakupione... 
Tylko ich jeszcze nie ma. 

Zastanawiam się na ile wpływ ma na to magicznie zmieniającą się cena na ebayu. Bo zakupilam z 5-cośtam, a teraz ktoś poprawił na 55-cośtam. 
Poczto! Podaj Oddaj mi skrzydła!

25 October 2011

Donos..

Niniejszym donosze, ze nadal zyje. Ba - nawet calkiem niezle, jako ze sprezentowalam sobie czterodniowy weekend. Bo w sumie dlaczego nie.
I bylo milo. I milo....
Lenistwo, powolne szwendanie sie po sklepach, wgapianie sie w ludzi na ulicach, lunch w grupie znajomych, pare pint ale'i (ale'ow?) w milym gronie, kucharzenie wieczorne i poranne lezenie w lozku do poludnia - tak z tydzien-dwa takiego zycia/nie-zycia i moze zaczelabym przypominac czlowieka, a nie zagonionego szczurka.
I jeszcze sprezentowalam sobie dwie zimowe opony. Nie zebym planowala, ale okazalo sie ze cos mi guma wystaje i wypadaloby zmienic przednie. Wiec zmienilam. Na zimowe. A przednie z wystajaca guma zostaly naprawione przez oponowego magika i poszly na tyl, a tylne zawioze jutro i wrzuce do warsztatu na pieterko i niech czekaja wiosny. Czy tez moze raczej lata.

O - a pytanie tygodnia brzmi - ile trzeba miec lat, zeby kupic klej (konkretnie super glue) w tesco?
Odpowiedz - 25 :)))
Pozstawie to bez komentarza, bo mnie zatchnelo, a potem wybuchlam pani kasjerce smiechem w twarz.

A z okazji lenistwa bylo ciasto ze sliwkami, knedle ze sliwkami i sliwki luzem. A dzis w ramach uzupelniania niedoborow miesa - kotlety z mortadeli :)

A teraz czas do wanny, do wina, ksiazki i totalnego nie-myslenia (bo naprawde BARDZO sie staram nie myslec o pracy dluzej niz do 17stej - tak dla wlasnego zdrowia psychicznego. A jak mnie wnerwia, to nie doczekam obiecanej wiosny i calkiem na lyso sie opitole teraz-zaraz-juz* ;) )



___________________________________________
*bo poza obowiazkowymi (przynajmniej na terenie warsztatu i/lub magazynu) safety shoes & safety glasses - dress code jako taki nie istnieje. Kolezanki schudly i stare koszule firmowe na nich wisza, wiec jakos przestaly nalegac, ze trzeba w nich chodzic nao(b)kraglo. Ale jak tylko cos mi reka z maszynka drgnie za bardzo i bardziej lysa z jednej strony sie robie - to widze pelne oburzenia i niedowierzania spojrzenia, ze jak tak mozna (mozna, kurde, bo to tylko** wlosy! i odrosna!) i ze moze sie klientom nie spodobac. A dopoki szefostwo siedzi cicho, a z tego co wiem to w Niemieckim branchu jeszcze lepsze dziwologi lataja - to mi w to graj :)


___________________________________________
**pytanie, zadane, czas temu jakis - czy plakalam po tym jak sprzedalam swoj pierwszy samochod - skwitowalam wybuchem smiechu i od tamtej pory jestem uznawana za nieczula (hura?!)

17 October 2011

Zyje, zyje...

Jestem, jestem. Szlag mnie (jeszcze) nie trafil. Choc nie przecze, ze bylo (i nadal jest) blisko.
Szef wezwal mnie ktoregos pieknego dnia na dywanik i dostalam opierdziel jak stad do Zakopanego za korzystanie z internetu w godzinach pracy (znaczy za grzebanie w blogach, forach i innych joemonstero-gazetach) i za gadanie przez telefon prywatnie. Nie rozumiem prawde mowiac, bo skoro swoja robote wykonuje i szefuncio sam twierdzi, ze jest ze mnie zadowolony i widzi, ze wykonuje swoje i cudze obowiazki o czasie, malo tego - twierdzi, ze jest zadowolony z mojej pracy - to o co kaman...? A co do gadania przez telefon, to powinien moze swojej malzowince i jej kolezance przyjrzec, bo strzepia jezory po proznicy przez 50% czasu pracy (a potem zostaja po godzinach, zeby nadrobic zaleglosci). A w dodatku nie wiem czy bardziej sie czepia, ze gadam w ogole czy dlatego ze po polsku. A hak mu w ucho. Aprajzal sie zbliza w kazdym razie i zamierzam zale powylewac, tudziez wiadrem gnoju podlac coponiektorych (czy tez nawrzucac kamieni do cudzego ogrodka). W kazdym razie na internet blokada kompletna. Szlag by to... Blogoslawie zatem ajfona, bo w przerwach na dymka podczytuje wiadomosci przerozne. A propos ajfona - znowu dwie genialne mnie powalily na kolana. Otoz (prosze usiasc, na wszelkie wypadek) - NIE MOZNA korzystac z firmowego wifi w telefonie, bo SIEC ZLAPIE wirusa i ZAKAZI inne komputery. Mowe mi odjelo, a potem oczywiscie zaprzeczylam jakobym sie podpinala pod router i w ogole zdziwienie wielkie okazalam, ze tak w ogole mozna. Narazilam sie jeszcze naszemu genialnemu informatykowi, ktory kazal mi zainstalowac trzeciego juz chyba antywirusa, bo panienki cos zlapaly (znaczy nie one osobiscie, tylko od szwendania sie bog-wie-gdzie bluescreen'y im wywala co 15 minut - to tak przy okazji tego zakazu korzystania z netu - buahahhaha). Ale poszlam z protestem do szefa, ktory poswiadczyl po dluuugiej chwili namyslu, ze od momentu kiedy tu pracuje (a wkrotce 4 i 1/2 roku bedzie) - jakos nic mojemu komputru sie nie przytrafilo. Ale naprawde rece opadaja. A to, ze sa rowni i rowniejsi, najbardziej i nieustajaco doprowadza mnie do szalu. Wiec jak mnie szlag trafi to przez to.
Niesmialo zaczynam sie rozgladac za inna praca, ale ciut problem. Bo chcialabym zostac w tym liftingowym biznesie, a niestety (znaczy stety, ale nie w tym przypadku) nasza firma jest najlepsza w okolicy. A zaczynac gdzie indziej, to cofnac sie o cztery lata w rozwoju. No nic - poczekam na ten aprajzal.

Ale ogolnie to tak:
- jak spedze mniej lub bardziej produktywny dzien w pracy (robiac cokolwiek albo udajac - a to drugie jest o wiele bardziej meczace), to po powrocie do domu nie chce mi sie juz nic - tylko kuchennie sie porelaksowac, a potem w towarzystwie audiobooka zalec w wannie.
- fizjoterapia sie odbyla i zakonczyla (4 spotkania, buhahahaha). Nie powiem jak bardzo mi pomogla, bo nie mam sily sie wyrazac.
- ani o kolejnym zastrzyku, ani o operacji ani slowa, za to mam za tydzien spotkanie z konsultantem - cholera wie po co - chyba zeby mu sie w klapy wyplakac.
- Igorek jezdzi jak ta lala i coraz bardziej go kocham (aczkolwiek tzw. slow puncture mu sie przytrafilo i musze sie dopompowywac co drugi dzien - przynajmniej do piatkowej wyplaty).
- znowu stracilam na wadze (no dobra, na wadze to cholera wie, bo sie nie waze, ale na pewno na objetosci) - i bez problemu mieszcze sie w spodnie rozmiaru 14 (hura!).
- pare weekendow mniej lub bardziej imprezowych bylo - i po kazdej nieprzespanej z przyjaciolmi nocy lepiej mi sie robi.
- a poza tym robi mi sie gorzej, bo jesienna pora deszczowa rozpoczela sie na dobre, rano ciemno, w dzien wieje i leje, a wieczorami jw. znaczy kuchennie, a potem do wanny, a potem zasypiam w 3 minuty.

Uciekam zajrzec do cupcake'ow (ktore juz na dobre zagoscily w domu i przynajmniej raz w tygodniu robie porcje), potem wanna, potem spac.
A jutro, kuzwa, od nowa do kieratu :/