20 February 2012

Bazant i inne takie...

No dobra, teraz to juz prawie do normy wrocilam i gdybym potrafila, to zaczelabym sie nudzic. Wreszcie mam czas na zalegla lekture, powysypianie sie poza granice przyzwoitosci i powolne rozmyslanie o Sycylii (ale do dzialan konkretnych zabiore sie jak wroce).
Tymczasem, podgladajac od-googole hity - "co zrobic z bazantem" i "bazant pieczony" nie schodza z gornej dziesiatki. Dla przypomnienia zatem - ubitego bazanta wywieszamy za oknem na pare dni (dobrze jak jest mroz, ale bez mrozu tez ujdzie). Nastepnie pozbawiamy go pior czyli skubiemy. I w przypadku tego akurat ptaka jest to latwe niesamowicie, bo piora, bez problemu odchodza na zimno, bez parzenia i innych cudow. Patroszyc nie potrafie, przyznaje sie bez bicia, ale poza piersiami i nogami jesst tam tak malo miesa, ze nie warto - wiec obskubac nogi i cycki, oderznac od korpusu wzmankowane kawalki... i albo upiec albo udusic. Dusi sie w sosie z czerwonym winem - sprawdzone, bardzo dobre. Piecze sie jak przepiorke - oblozone bekonem (albo boczkiem). I tyle.
A propos jedzenia - kolejne miejsce mniamusne sie przypadkiem trafilo - belfasckie Cayenne. Menu opisywac nie bede, bo sama sie glodna zrobie. W kazdym razie, szybki lunczyk - 1.5h.. wino zacne wielce. Wiec bedac w okolicach - absolutne "Must go!"
A wracajac do codziennosci - siem spakowalam. Podroz z lekka mnie przeraza - musze sie zapakowac do autobusu o 1-wszej w nocy, zeby zdazyc na samolot o 7 rano. Wiec tak jakby noc w plecy, a potem program wizyty przybiera juz tylko na intensywnosci. Kto ma wiedziec ten wie, kto nie wie - niech sie pyta. Czasu generalnie na styk na wszystko i bardzo sie ciesze, ze po powrocie nadal "choruje", przynajmniej odpoczne.
Acta-Sracta-Smolensk-K*wa - zadzialala skutecznie - glownie w glowach uzytkownikow i ni cholery zadnego porzadnego audiobooka nie moge znalezc. Banda szalencow.
"Analogowych" ksiazek masa juz zakupiona - mam nadzieje, ze w walizke z powrotem mi sie zmieszcza.
I to by bylo na tyle.
Zaczynam miec raisefieber.

13 February 2012

A tak...

..tak wyglada czlowiek szczesliwy :)

12 February 2012

Delfin...

Nie wiem od czego zaczac. To moze zaczne od srodka.
Po drodze nocleg w Birmingham. Park Inn (nalezacy do grupy Radissona) - kompletna porazka i nigdy wiecej. Gdybysmy nie byli zmeczeni po calym dniu pewnie skonczyloby sie na szukaniu czegos innego. Przynajmniej lozko bylo wygodne. Prysznic z gatunku "nowoczesnych" co oznacza w tym przypadku kompletny brak jakichkolwiek drzwi czy nawet zaslonki co skonczylo sie tym, ze woda wyplywala szpara pod drzwiami do przedpokoju. Strasznie smiesznie, biorac pod uwage, ze po wzmiankowanym prysznicu mielismy w planach wyjsc. Raczej sucha stopa - ot, taka fanaberia. Sniadanie kolejnego dnia - niejadalne. Niejadalna rowniez oferta przyhotelowej restauracji. Zatem chcac-niechcac udalismy sie na poszukiwanie jadlodajni. I tu stal sie cud. Casa Mia z oferta (bardzo szeroko pojetej) kuchni srodziemnomorskiej. Dostalam slinotoku na widok menu, a ze gusta kulinarne mamy z H niemal identyczne to wzielismy mnostwo roznosci dzielac sie wszystkim. I tak oto:
- grzaneczki z pasztetem z kaczej watrobki obficie obrzucone roznista zielenina,
- muszle z papryka (tak przyrzadzonych jeszcze nie jadlam, chyba sprobuje zupe na tej bazie wykonac - mnostwo warzyw, z przewaga wzmiankowanej papryki rodzajow przeroznych, troche marchewki, zielona pietruszka, calosc na bardzo lekkim rosole)
- minestrone,
- zupa cebulowa,
- Bisteca di agnello alla gorgonzola - czyli medaliony jagniece w sosie z gorgonzoli - uprzednio zgrillowane, a sos taki, ze mozna sie do niego modlic,
- Kleftiko - wielki kawal jagnieciny uduszony to rozplywajacej sie w ustach miekkosci,
- i tradycyjnie tiramisu na deser.
Calosc obficie splukana wyjatkowo niepozornym Soave (Montecelli) - ale jak gdzies dorwe to kupie skrzyneczke. Albo dwie :)
I tak oto z poznego wieczoru zrobila sie czarna noc. Baardzo dawno nie spozywalam takiej kolacji - co tylko pokazuje ze czas najwyzszy na Sycylie sie udac.

A nastepnego dnia rano szybki (ekhm) przelot Birmingham - Cairnryan. GPS mowil, ze 5 godzin i pewnie bez przystankow tyle by bylo. Ale jednak nie nadaje sie jeszcze do siedzenia ciegiem przez tyle czasu, wiec zamknelo sie w siedmiu. Z czego dwie za kierownica. Przez wieksza czesc drogi mgla jak w horrorze, po drodze Gretna (nie, nie wzielismy szybkiego slubu), a potem 100 mil koszmarnej A75 do Stranraer. No i zakupy na zamowienie - square sausage, scottish pie, haggis i takie tam. Haggisa (kupionego u rzeznika w plasterkach) pozarlismy na sniadanie i juz zaczynam kombinowac jakby tu wyskoczyc do Annan ponownie i potorturowac pana Johnsona zeby nam regularnie wysylal paczuszke - tak raz w tygodniu na np. sobotnie sniadanie. Albo obiad :)
A po drodze (czy tez raczej W drodze) zakochalam sie na zaboj w naszym nowym Delfinie (no bo skoro ma literki w rejestracji DFN - to jak inaczej moze sie nazywac? A i kolor taki jak delfin na jesien). Samo sie toto prowadzi. Sadze, ze bezposrednio po wyjsciu ze szpitala moglabym zasiasc za kierownica cudenka i dac sie zawiezc do dom. Igor i Straszny pojazd H odeszli na emeryture i teraz pozostaniemy z jednym. Juz widze oczyma duszy te bitwy o prowadzenie przy jakichkolwiek wyjazdach.

Cale szczescie w sumie, ze czesciej nigdzie nie jezdzimy, bo tuz przed wyjazdem z bardzo radosnym zdziwieniem skonstatowalam, ze wrocilam do rozmiaru sprzed przyjazdu do tu. Hura :) i oby tak dalej - co zdecydowanie wyklucza trzygodzinne kolacyjki na dluzsza mete.

P.S. Delfin to Volvo S80 SE D5 2.4 diesel 2008

08 February 2012

Jest plan...

Tak to ja moge chorowac. Znaczy ten, noo - na zwolnieniu siedziec (lezec).
W sobote szybki wypad do Bushmillsa na lunch sie byl odbyl - bardzo przyjemne urozmaicenie.
A pojutrze wycieczka. Samolotem tam, samochodem z powrotem. Kilkaset mil przez drogi (i mam nadzieje, ze nie bezdroza) Anglii i Szkocji. Zatem siedze (klecze, bo w ramach poprawiania sobie komfortu siedzenia zanabylam klecznik) i grzebie w googlowych mapach, zeby miec plan, bo w dzipiesy to ja nie wierze. Glupie som!
Jak padac nie bedzie to porobie zdjecia. Jak bedzie pewnie tez. Aczkolwiek, co bardzo nie wykluczone, sie bede z autkiem zaprzyjazniac - jak mnie H do kierownicy dopusci. Z racji braku jednego pedalu i wbudowanego cruise control nawet taka kaleka jak ja powinna dac sobie rade. A co!